czwartek, 27 grudnia 2012

Hej, kolęda, kolęda!

W świąteczny wtorek udaliśmy się z mężem do polskiego kościoła w charakterze dwóch trzecich Trzech Króli. Trzeci król przybył z bardzo daleka, bo aż z Polski, zatem tradycji stało się zadość. Okazją do przebieranek było wspólne kolędowanie. Tym sposobem przybliżyliśmy paulistańskiej Polonii bożonarodzeniowe zwyczaje.


Więcej zdjęć z tego doniosłego wydarzenia znajduje się TU.

Pierwsza Gwiazdka

Tegoroczne święta były pierwszymi, które spędziłam na obczyźnie, z dala od rodzinnego domu. W ogóle było to pierwsze Boże Narodzenie, które obchodziłam gdziekolwiek poza domem. Miałam jednak szczęście wchodząc w rodzinę, która celebruje świąteczny czas i dla której oznacza on coś więcej niż tylko dni wolne od pracy.

Kilka tygodni wcześniej, tuż przed 6 grudnia (do szóstego nie wytrzymałam), udekorowałam nasze mieszkanie własnoręcznie wykonanymi dekoracjami. Niezmiernie mnie cieszyło ich przygotowanie, a nawet kupowanie chińskich półproduktów, czyli wieńców, plastikowych bombek i łańcuchów. Powoli udzielała mi się bożonarodzeniowa atmosfera.


Kolejne tygodnie spędziłam, jak pisałam już wcześniej, w pracy. Moje rękodzieło spotkało się z ogromnym zainteresowaniem, a ostatnie zamówienia kończyłam jeszcze w piątek rano. Potem zabrałam się za bardzo gruntowne świąteczne sprzątanie. Tak robią polskie panie domu, czyż nie?

Coraz bardziej nakręcona, ułożyłam też swoją część wigilijnego menu, które z dnia na dzień coraz bardziej się rozrastało i z jednych jedynych obiecanych pierogów zrobiły się dwa rodzaje pierogów (nie zabrakło tych z kapustą i grzybami, błogosławiona niech będzie kolonia niemiecka w Brazylii i jej Sauerkraut), ryba w zalewie (w tej roli smażone sardynki), chłodnik (czyli tradycyjny barszcz w wersji na tropiki) oraz moje ulubione ciasto marchewkowe a la piernik. Z pomocą męża przygotowania zakończyliśmy w poniedziałkowy poranek, co dawało nam cały dzień leniuchowania po dobrze wykonanej pracy.


Niestety, około godziny 20, kiedy okazało się, że wieczerza z powodów organizacyjnych została przesunięta na 22.00, powoli opuszczał mnie dobry humor (wiadomo, Polak godny to zły, a tu jeszcze takie smakołyki w lodówce…). Ostatecznie jednak domowników i gości apetyt na moje specjały wynagrodził mi wszelkie smutki, a każda kolejna dokładka przywracała uroczysty nastrój i ostatecznie uznałam tę Wigilię za bardzo udaną i całkiem tradycyjnie polską. Nie zabrakło wszakże i opłatka, i dodatkowego nakrycia, nie tyle dla strudzonego wędrowca, co wzorem naszych słowiańskich przodków dla tych, którzy nie mogli z nami zasiąść przy stole.


Brazylia (polską) tradycją stoi! A co!