czwartek, 18 października 2012

Chaotyczny post o kulturze

Bieżący tydzień spędzam pracowicie pucując i urządzając nasze nowe lokum, ale znalazłam chwilkę, żeby podzielić się wrażeniami minionego weekendu. Otóż spędziliśmy go z mężem bardzo kulturalnie. Pod względem oferty dla osób, które bez teatru czy koncertu nie mogą żyć, São Paulo coraz bardziej mnie zachwyca. I po raz kolejny przekonuję się, że nie potrzeba wielkich pieniędzy, żeby uczestniczyć w życiu kulturalnym. Wystarczą chęci i internet. Oraz od czasu do czasu dobre kontakty. Moim kontaktem okazał się mój uczeń, pan Ryszard, który podczas jednego z naszych spotkań powiedział mi o darmowych przedpołudniowych koncertach w Sala São Paulo. Jak to się mówi, zgadaliśmy się.

Ale po kolei. W sobotę zrobiliśmy sobie Dzień Dziecka, który w Brazylii obchodzony był w piątek. I wybraliśmy się na musical Tarzan. Disneyowski hit z muzyką Phila Collinsa został okrojony do jednej godziny (dla porównania, wersja gliwicka wystawiana w Domu Muzyki i Tańca w Zabrzu trwa 2 godziny 20 minut z przerwą), a aktorzy śpiewali z playbacku, ale historia chłopca wychowanego wśród małp tak nas wciągnęła, że wkrótce nie pamiętaliśmy o takich błahostkach. Przedstawienie było bowiem pełne humoru, a muzyka — choć z taśmy — naprawdę porywająca.

A po spektaklu czekała nas jeszcze mała niespodzianka:

Tarzan i Jane we własnej osobie.
 
Nie wiem, czy jest to tutejszy zwyczaj, że aktorzy po spektaklu wychodzą do publiczności, ale w zeszłym roku po musicalu Evita, upolowałam takie trofeum:


Wracając jednak do minionego weekendu, muszę powiedzieć, że całkowicie — wizualnie i słuchowo — zachwycił mnie niedzielny poranek. Sala koncertowa São Paulo mieści się w starej stacji kolejowej, w której dziś oprócz filharmonii mieści się też… nowa stacja kolei miejskiej. Aż trudno uwierzyć, że tak pięknie odnowiony budynek sąsiaduje ze złej sławy dzielnicą narkotykową, a wokół niego koczują bezdomni. Jednak wchodząc do środka można poczuć się jak w zupełnie innym świecie:





Pierwsza wizyta w tym przybytku dostarczyła mi także niezwykłych przeżyć duchowych (tak, tak, wiem, jak to górnolotnie brzmi, ale tak było), za sprawą Tańców Symfonicznych z West Side Story Leonarda Bernsteina, jednego z moich ukochanych musicali (już po raz trzeci je dziś wspominam, ale musicale to moja ogromna pasja). Jednak prawdziwym odkryciem był dla mnie utwór młodego (ur. 1970) kolumbijskiego kompozytora Victoriana Valencii Rincona, Suita nr 2. Tutaj pierwszy i drugi jego fragment:





Przyjemności obcowania ze sztuką nie zepsuły mi nawet obecne na widowni kilkuletnie dzieci oraz niektórzy siedzący "na chórze" (czyli za orkiestrą, a przodem do głównej widowni) dorośli. Wręcz przeciwnie, poczułam się wyjątkowo będąc jedną z nielicznych osób znających koncertowo-filharmoniczną etykietę (której zasady zostały nota bene wyjaśnione w skrócie w programie koncertu, ale ten trzeba było najpierw wziąć, a potem przeczytać…). Podsumowując, było to doświadczenie, które zamierzam wielokrotnie powtarzać w przyszłości.

Muszę jeszcze wspomnieć, jak zdobywałam bilety na to wydarzenie. Otóż po rozmowie z panem Ryszardem, na stronie Sali São Paulo, znalazłam informację o repertuarze oraz o tym, że bilety na dany koncert rozprowadzane są od poniedziałku poprzedzającego koncertową niedzielę. Pomna oblężenia MASP, udałam się zatem wcześnie rano "w kolejkę". Jakież było moje zdziwienie, kiedy dwadzieścia minut przed otwarciem kas byłam pierwsza przy okienku. No cóż, kultura nie musi być dla wszystkich. Kultura jest dla snobów:)

Trochę historii:
 
Sala São Paulo mieści się w budynku dworca kolejowego Júlio Prestes. Pierwotna stacja powstała w 1872 roku, w celu transportu kawy z interioru do stolicy stanu. Stamtąd przewożona była do pobliskiej stacji Luz, a dalej do portu w Santos, bo tylko Luz miała połączenie kolejowe z portem. Obecny budynek stacji — który w zamyśle miał być większy i nowocześniejszy, aby zwiększyć handel kawą — powstał w 1938 roku: zbyt późno, aby odegrać swoją rolę. W tym czasie bowiem w miastach zaczęły już kursować autobusy, powstały międzystanowe drogi, a hegemonia Brazylii jako kawowego potentata upadła. Wkrótce potem dworzec został opuszczony i zapomniany. Do dawnej świetności powrócił dopiero w latach 90. XX wieku, kiedy to na prośbę dyrygenta Johna Neschlinga został odnowiony i przeznaczony na siedzibę Orkiestry Symfonicznej São Paulo.

Źródło: Wikipedia

wtorek, 9 października 2012

Postscriptum

Okazało się, że temat porozrzucanych wszędzie ulotek trafił nie tylko na Facebook w postaci zdjęć i komentarzy, ale także do telewizji. Komuś jednak zależy. Wczoraj rano śmieci leżały jeszcze na ulicach, ale odpowiednie służby zabrały się do ich uprzątnięcia. Dzięki temu hasło wyborów Voto Limpo ("głosuj czysto", czyli nie daj się nabrać na kupowanie głosów) nabrało zupełnie nowego znaczenia.

niedziela, 7 października 2012

Kraj dla wszystkich

Kilkanaście lat temu w reklamie proszku do prania Bożena Dykiel mówiła, że jak proszek jest do wszystkiego, to znaczy, że jest do niczego. Brazylia jest reklamowana jako kraj dla wszystkich…

Z pewnością w państwie, które byłoby "czyjeś", gdzie ludzie nie czuliby się jak goście, którym w dodatku wszystko wolno (Brazylia to wszakże kraj imigrantów, a więc nikt tu nie jest "u siebie"), ulice dziś nie wyglądałyby tak:


Tak, nadeszły wybory, dzisiaj Brazylijczycy wybierają swoje lokalne władze. A do wyboru mają mnóstwo różnych interesujących kandydatów, którzy prześcigali się aż do wczoraj (w Brazylii nie obowiązuje cisza wyborcza) nie tylko w wyliczaniu błędów przeciwników, ale też w wymyślaniu co ciekawszych pseudonimów. Nikogo zatem tu nie dziwi, że może zagłosować na Jasia Piekarza albo Sergia z Autobusu, a nawet na samego Jezusa Chrystusa.

I na tym, że można na kogoś głosować podobieństwa między wyborami w Brazylii a tymi znanymi nam Polakom się kończą. Jeśli ktoś narzeka na demokrację w Polsce, a raczej na jej brak, zapraszam tutaj. W tym demokratycznym kraju możliwość wybrania swoich przedstawicieli we władzach nie jest przywilejem. Jest obowiązkiem, w dodatku zagrożonym karą grzywny w przypadku jego niedopełnienia. Co prawda opłata jest symboliczna, ale konsekwencje niegłosowania mogą się za nami ciągnąć do końca życia, bo nie będziemy mogli starać się o pracę w sektorze publicznym. A taka w Brazylii jest dość porządana, bo gwarantuje zatrudnienie do emerytury — pracownika publicznego można zwolnić jedynie za przestępstwa kryminalne.

A jeśli już o kryminalistach mowa, to prawo brazylijskie zakazuje aresztowania wyborcy (o ile nie został przyłapany na gorącym uczynku) w tygodniu poprzedzającym głosowanie oraz do 48 godzin po zamknięciu lokali wyborczych.

Druga sprawa to tajność głosowania. W Brazylii — fikcyjna. Owszem, kabina do głosowania jest osłonięta przed wścibskim spojrzeniem, ale nasz głos, poświadczony numerem NIP, jest zapisywany w komputerze, Brazylia od lat posiada bowiem elektroniczny system głosowania.

I na koniec jeszcze sprawa kultury, którą poruszyłam już na początku. Ponieważ nie ma tu ciszy wyborczej, plakaty i ulotki są wszędzie, najwięcej na chodnikach po drodze do lokalu wyborczego. Były zresztą już wcześniej — wrzucane na podwórka szybko znajdowały swą drogę na ulicę. Tego wielkiego śmietniska nie posprząta nikt, nie tu w oddalonych od centrum dzielnicach. Najwyżej spłynie z deszczem. A potem w porze deszczowej będzie zmartwienie, że znów nas zalało. I wielka pretensja do tych, których dziś wybierzemy. To przecież ich miasto. My tu jesteśmy tylko gośćmi.

wtorek, 2 października 2012

Bezimienny

Na razie pomału, ale coraz głośniej i widoczniej, zbliża się Mundial 2014. Nie jestem fanką piłki nożnej, ale nie sposób nie odnotować tego wydarzenia z kronikarskiego obowiązku. Póki co przygotowania idą jak krew z nosa, czyli dla nas, Polaków, nic nowego. Choć język nie ten, to mañana (hiszp. jutro) jako styl życia obowiązuje pewnie we wszystkich krajach Ameryki Łacińskiej (oraz kilku europejskich). Ja w każdym razie nadal cierpliwie czekam na stację metra w swojej dzielnicy… Ale to taka dygresja.

Kilka dni temu spacerując po centrum miasta, natknęłam się na taki oto widok:


Dla niewtajemniczonych: jest to maskotka brazylijskich Mistrzostw Świata. Dla jeszcze bardziej niewtajemniczonych: jest to zwierzątko zwane po portugalsku tatu-bola, a w tłumaczeniu "pancernik-piłka", bo w chwili zagrożenia zwija się w kłębek.

 
Oczywiście to jego nazwa, a nie właściwości, spowodowała, że został wybrany maskotką imprezy. I o ile ten wybór wydaje się satysfakcjonować gusta większości, o tyle kwestia imienia dla pancernika wywołała narodową dyskusję. Z czterystu pięćdziesięciu propozycji FIFA wybrała trzy, które według niej najbardziej kojarzyły się z hasłami przewodnimi mistrzostw: futbolem, ekologią (?) i radością:
 
AMIJUBI (czyt. amiżubi) — to połączenie słów amizade (przyjaźń) i júbilo (wielka radość), dwóch cech charakteryzujących nie tylko maskotkę, ale i każdego Brazylijczyka (i znów powielamy stereotyp…);
 
FULECO (czyt. fuleko) — to mariaż futbolu i ekologii, jako najważniejszych haseł imprezy, będących też zachętą do większego dbania o środowisko naturalne (czyli, drodzy kibice, puszki po piwie wyrzucamy do kosza);
 
ZUZECO (czyt. zuzeko) — to mieszanka portugalskiego słowa oznaczającego kolor niebieski (azul) ze słowem "ekologia". Imię-poezja, bo według opisu, nawiązuje do błękitu oceanu, rzek przecinających kraj oraz czystego nieba. Jak kibice przyjadą do São Paulo na mecz otwarcia i poczują zapach ścieku zwanego rzeką Tietê, to na pewno właściwie pojmą ideę tego imienia.
 
A teraz trochę statystyk. Na stronie sportowej UOL można zagłosować na ulubioną nazwę maskotki. Najwięcej głosów zyskał "Fuleco" (niecałe 16%), ale wyniki są miażdżące: ponad 73% głosujących nie oddało głosu na żadną propozycję, twierdząc, że wszystkie trzy są brzydkie. No cóż…
 
Wychodząc naprzeciw gustom niezadowolonych, FIFA ogłosiła, że nie zmieni reguł konkursu. A nieświadomy niczego tatu-bola stoi sobie w środku miasta i uśmiechając się wesoło, zaprasza do wspólnej zabawy:
 
 
I niech tak zostanie!