piątek, 31 sierpnia 2012

Wesoły autobus

W Brazylii wielkimi krokami zbliżają się wybory samorządowe i po raz pierwszy mam okazję obserwować kampanię wyborczą. Wesołą kampanię, z tego co zdążyłam zobaczyć. Nie jestem w stanie śledzić programów wyborczych kandydatów (bariera językowa) i nie bardzo orientuję się w tutejszych układach politycznych, ale jedno wiem na pewno. Polityki nie traktuje się tu poważnie. Tak jakby zakładano, że wesoły, a zatem niezbyt rzutki, naród brazylijski i tak nie zrozumie żadnych programów. Zatem najlepszym sposobem na przyciągnięcie głosujących (a dodam tylko, że w Brazylii głosowanie nie jest przywilejem, ale obowiązkiem) jest wypuszczenie na ulice miasta wesołego busika. Busika, z którego wnętrza dobywa się wesoła piosenka w rytmie samby, w której powtarza się nazwisko i numer kandydata na samorządowca.


Zasada jest zatem prosta: im bardziej wpadająca w ucho melodia, tym większe prawdopodobieństwo zdobycia głosu. Choć może tak jest lepiej? Z tego, co udało mi się wyłapać z telewizyjnych spotów, dużo mówi się o konieczności rozwoju edukacji. I bardzo słusznie, bo ta tu kuleje i to na każdym poziomie nauczania. Jakie jednak było moje zdziwienie, gdy jeden z kandydatów ogłosił z uśmiechem, że jeśli zostanie wybrany, to zafunduje miastu nową szkołę muzyczną. Bardzo to ładne (rozwój społeczeństwa przez kulturę), jakie jednak naiwne w kraju, w którym brakuje wszystkiego innego. Nawet ja potrafię to dostrzec. I można sobie dużo pisać o szóstej potędze gospodarczej świata. Papier przyjmie wszystko.

sobota, 25 sierpnia 2012

Podróże z Cariocą

Do pikniku i występu "Chabrów i maków" pozostał już tylko tydzień, a tymczasem wybrałyśmy się z szefową grupy, Michaliną, do ościennego miasteczka po męskie kostiumy krakowskie oraz damskie kubraczki. Miałam już kiedyś okazję podróżować z wyżej wymienioną oraz jej GPS zwanym pieszczotliwie "Cariocą", ale powtórka z rozrywki była bardzo przygodowa. Carioca uparcie twierdziła, że w podanym miasteczku nie ma takiej a takiej ulicy. Bardzo zresztą słusznie, jak się później okazało.

Po dwóch godzinach krążenia po São Paulo udało nam się wreszcie wyjechać z miasta i trafić w środek faweli na przedmieściach. Po kilku naszych rozpaczliwych telefonach z wołaniem o pomoc, poradzono nam znaleźć  postój taksówek i w ostateczności poprosić o odholowanie na miejsce. Uprzejmy pan taksówkarz stwierdził, że miejsce, do którego zmierzamy jest w zupełnie innym miasteczku, baaardzo daleko. Ponieważ Carioca nadal odmawiała współpracy, nie miałyśmy innego wyjścia, jak tylko skorzystać z rady. Wreszcie mogłyśmy się odprężyć i zdać na absolutnie niezawodny GPS. Tak miły, że postanowił zaczekać, aż się upewnimy, czy na pewno trafiłyśmy pod właściwy adres. Gdy już odebrałyśmy nasze kostiumy i wyruszyłyśmy z powrotem, okazało się, że droga powrotna jest prościutka, żadnych fawel, tylko autostrada. Po niecałej godzinie byłyśmy znów w mieście.


P.S. Nie mogąc doczekać się dzisiejszej próby, już wczoraj przymierzyłam swój krakowski przyodziewek:

 
A tak prezentowali się dziś panowie:
 



czwartek, 23 sierpnia 2012

Kolekcja się powiększa

Z serii postów o niczym (jakoś nie mogę się zabrać za opisanie moich przepraw z urzędami), dziś będzie o moim nowym — drogą sprezentowania — nabytku. Ślicznych, niebieskich, kochaaanych (znów cytat z Agaty) Havaiankach!


Nie wiem, czy miłość do tej marki ogarnia wszystkich przyjeżdżających do Brazylii, niemniej na Facebooku prześcigamy się z dziewczynami w liczbie posiadanych par. Ale to wina producenta, który co roku wypuszcza na rynek nie tylko nowe wzory kolorystyczne, ale także modele. Moim kolejnym marzeniem są kalosze Havaianas, dostępne niestety póki co… jedynie za granicą. A przecież nadchodzi lato, a wraz z nim deszcze. Na razie jednak zamierzam się cieszyć prezentem, a dla przypomnienia mojego stanu posiadania:
 
 
P.S. Szósta para, tradycyjne zielone klapki z małą brazylijską flagą, zostały w Polsce.

wtorek, 21 sierpnia 2012

Ręce, które tworzą

Już drugi raz zamieszczam dziś zdjęcie swych rąk, ale to dlatego, że zrobiły one dziś sporo dobrego:) Zanim uratowały gekonika od niechybnej śmierci w paszczy kudłatego potwora, nauczyły się bowiem robić mus z marakui! Dziewczęta z Senior Juwenalia — pamiętacie?


Po rozważeniu celowości zamieszczenia przepisu na wyżej wymieniony deser z powodu braku galaretki marakujowej w Polsce, doszłam do wniosku, że smak można obrać dowolny, a wykonanie jest tak bajecznie proste, że grzechem byłoby nie spróbować.
Zatem do dzieła!

2 opakowania galaretki
2 opakowania gęstej słodkiej śmietany (Piątnica ma w ofercie śmietanę do deserów 36%)
1 puszka skondensowanego mleka

Galaretki rozpuszczamy w 300 ml gorącej wody. Do miksera wlewamy wszystkie składniki i miksujemy na jednolitą masę. Przelewamy masę do formy z kominkiem (może być silikonowa, wtedy łatwiej wyjmiemy deser) i wstawiamy do lodówki na kilka godzin, aż masa zgęstnieje. Następnie na wierzch formy kładziemy talerz i odwracamy do góry dnem. Można wcześniej podważyć brzegi i środek deseru nożem. Deser można udekorować świeżymi owocami lub miętą.

Przy okazji pochwalę się deserami, których wykonanie opanowałam już wcześniej (a których stopień trudności jest nieco wyższy):

Pudim de limão

Pudim de leite

Bliskie spotkanie trzeciego stopnia

Kiedy mały gekon wylądował (dosłownie!) na moim łóżku, myślałam, że to wielki i paskudny latający karaluch. Na szczęście te ostatnie wciąż jeszcze przygotowują się gdzieś do nadejścia lata i jeszcze nie nękają ludzi swym okropnym karaluszym jestestwem. A gekoniki są taaakie kochaaane, jak by powiedziała moja koleżanka Agata.


Zwiedzanie pod łóżkiem…

… i na łóżku.










I jeszcze jedna fotka (bo tak się trudno rozstać…)
Do widzenia, mój mały przyjacielu!

poniedziałek, 20 sierpnia 2012

Kwiat kalafiora

W piątek odwiedziłam uliczny rynek owocowo-warzywny. Niby nic takiego, oprócz faktu, że na czas takiego targu zamykana jest cała ulica (lub jej część). Zauroczyły mnie jednak starannie odważone i ułożone na miseczkach ogórki, papryki, rozmaite owoce, ba, nawet niemal bielusieńskie i lśniące ziemniaki. Nie miałam jednak odwagi ich otwarcie fotografować, zamiast tego udało mi się ukradkiem zrobić zdjęcie prawdziwym kwiatom kalafiora, które sprzedawca po prostu odcinał nożem chętnym kupującym.

niedziela, 19 sierpnia 2012

Ofiara suszy

Tegoroczna zima daje się wszystkim we znaki. Jak to zima. Tyle że tutejsza jest wyjątkowo upalna i sucha. Temperatura w São Paulo w dzień dochodzi do około 30 stopni, a nie padało od miesiąca. Telewizyjne prognozy pogody nie przynoszą pociechy, potrzebne będą chyba zaklinacze deszczu. Może takie jak ten z Olsztyna:

(Zdjęcie pożyczone z Facebooka od koleżanki Asi)

Najciekawsze jest to, dlaczego wszyscy tak bardzo wyczekują opadów. Otóż wcale nie z powodu ryzyka pożaru, ale z powodu tak dużego zanieczyszczenia powietrza, że jego skutki są odczuwalne w postaci objawów przypominających przeziębienie: bólu gardła, zapchanego nosa, zmęczenia. Niestety dopadły one i mnie. Zatem z wirtualnie pożyczonym zaklinaczem zaczynam swoje wołania o deszcz:)


sobota, 18 sierpnia 2012

Chabry i maki

Kilka zdjęć z dzisiejszej próby zespołu "Chabry i maki". Sprawy nie mają się dobrze. Piknik polonijny, a tym samym nasz występ już za dwa tygodnie,


a ja nie dość, że wciąż nie mam partnera, to dziś sama musiałam tańczyć partię męską.  A myślałam, że czasy, w których grałam chłopaków, skończyły się wraz z rolą Pastuszka w studenckich jasełkach:)







 
 

niedziela, 12 sierpnia 2012

A vida nova

Nowe życie, nowe wyzwania. Z czterema walizami, mężem i wizą na stałe w paszporcie wylądowałam szczęśliwie w Brazylii we wtorek. Na razie próbuję się odnaleźć w nowej rzeczywistości. W najbliższym czasie czeka mnie przeprawa ze strajkującą Policją Federalną. Ostatnia wizyta u nich nie przyniosła rezultatów, dostałam natomiast listę dokumentów, które muszę dostarczyć w celu zarejestrowania pobytu i otrzymania dowodu osobistego oraz adres strony, przez którą muszę umówić spotkanie. Jak żartowały koleżanki z forum, panowie federalni muszą mieć czas na zakup kawy i ciasteczek, żeby mnie godnie podjąć. Mam tylko nadzieję, że nie będzie to termin zbyt odległy, bo na rejestrację mam jedynie 30 dni od daty wjazdu do kraju.

Przejdę zatem do milszych rzeczy. Pochwalę się, że nie próżnuję i wczoraj rozpoczęłam próby w grupie tańców polskich. Przygotowujemy się do występu na IV Pikniku Polonijnym, który odbędzie się na początku września. Zaczęliśmy od poloneza, ale w planie jest jeszcze krakowiak. Jeśli ktoś pamięta, to akurat w tym ostatnim mam już doświadczenie! Jedyny problem polega na tym, że na razie nie mam partnera…


Z innych miłych rzeczy: w tym tygodniu zamówiliśmy meble do bunkra "Valentina", jak po wakacyjnej wyprawie do Bremy nazywamy nasze wysokie na całe dwa metry mieszkanko. Ale projekt wyszedł pięknie i to, co już udało się zrobić, daje nadzieję na całkiem przytulne lokum dla naszej dwójki.

To tyle wieści z frontu, wracam do oglądania olimpijskiego finału siatkówki, w którym Brazylia rozciera na proch naszych ćwierćfinałowych pogromców, drużynę Rosji. A niech pomści naszą porażkę!

FUI!