środa, 11 stycznia 2012

Moje wielkie brazylijskie wesele cz. 1

No, może nie aż tak wielkie, ale tytuł ładny. Zatem stało się. W majestacie brazylijskiego prawa 16 lipca 2011 zostałam przykładną doną. Polskie prawo zaś łaskawie zaakceptowało mój wybór. Zacznijmy jednak od początku, a początek był długi i skomplikowany. Jak zwykle w takich przypadkach niemal pokonała nas biurokracja. Ale po kolei.

Przygotowania do ceremonii rozpoczęliśmy w marcu od zebrania wszystkich potrzebnych informacji na temat dokumentów, terminów, procedur. Sprawa nie wyglądała obiecująco. Samą ceremonię poprzedzał bowiem minimum miesięczny okres tak zwanej "habilitacji", czyli zgromadzenia dokumentów od młodej pary, podpisów świadków, opublikowania zapowiedzi ślubnych w urzędzie i lokalnej prasie w celu uzyskania ewentualnych sprzeciwów dotyczących zawarcia tego małżeństwa. Do rozpoczęcia procesu habilitacji wymagana była obecność obojga młodych i dwóch świadków. I w tym tkwił szkopuł. Mój wyjazd zaplanowany był od 1 do 31 lipca, śluby udzielane tylko w piątki i soboty i nie było nawet gwarancji, że jeśli złożymy dokumenty 1 lipca, zdążymy się jeszcze pobrać dzień przed moim powrotem do kraju.

Wyjściem z sytuacji mogło być udzielenie komuś (w myśl zasady, że wszystko zostaje w rodzinie, wybór padł na ciocię narzeczonego) pełnomocnictwa do reprezentowania mnie w urzędzie stanu cywilnego podczas habilitacji. Początkowa euforia z powodu takiego rozwiązania została jednak szybko zastąpiona kolejnymi wątpliwościami. Pełnomocnictwo takie miało być bowiem ważne jedynie 30 dni od momentu wystawienia, podczas gdy pozostałe potrzebne dokumenty przez 90 dni.

Rozpoczęłam zatem obmyślanie strategii logistycznej, biorąc pod uwagę okres habilitacji, czas potrzebny na uzyskanie dokumentów i ich legalizację przez odpowiednie instytucje (sąd okręgowy, Ministerstwo Spraw Zagranicznych, ambasadę), dostarczenie papierów kurierem do Brazylii, przetłumaczenie przez tłumacza przysięgłego i wreszcie złożenie w terminie w USC w Sao Paulo, tak aby ślub odbył się najpóźniej w połowie lipca. Ustaliłam więc — po wielu telefonach i mailach do brazylijskiego tłumacza i polskiego notariusza, które nie od razu jednakże przynosiły zadowalające wieści — że wizytę u notariusza w sprawie pełnomocnictwa powinnam zaplanować zaraz po świętach majowych.

Tak też się stało, ale uzyskanie notarialnego poświadczenia podpisu na pełnomocnictwie poprzedziła żmudna przeprawa z tłumaczeniem. Otóż wzór pełnomocnictwa uzyskany w USC w Sao Paulo, został najpierw wstępnie przetłumaczony na język polski przez znajomą Polkę, jednak brakowało mu urzędniczego sznytu. W końcu dokument trafił do tłumacza przysięgłego w Brazylii, którego wtajemniczyliśmy w zawiłości całej procedury (po ponownym oddelegowaniu za ocean, opatrzony wszelkimi możliwymi pieczęciami dokument miał znów trafić do tegoż tłumacza i… powrócić do portugalskiej wersji językowej zgodnej ze wzorem otrzymanym w USC). Odesłane mailem tłumaczenie zwykłe pełnomocnictwa przeszło jeszcze przez moją korektę (tak świetną, że zrobiłam mały błąd w numerze dowodu osobistego narzeczonego, który został w końcowym tłumaczeniu naprawiony na naszą prośbę i na szczęście nie odkryty przez paulistańskich urzędników) i mogło wreszcie zostać notarialnie uwiarygodnione.

Po tym wszystkim wystarczyło już tylko pakiet niezbędnych dokumentów legalizować w Warszawie w MSZ i ambasadzie i mógł on zostać wysłany do Brazylii.

Polonia w Brazylii

Bezpański się zrobił mój blog. Zabrakło chęci i trochę czasu, a przede wszystkim tematów do jego kontynuowania. Chociaż nie. Tematów do nadrobienia jest dużo. Bo w końcu w lipcu ponownie odwiedziłam Brazylię, a tam nowe miejsca. Konkretnie Birigui w stanie Sao Paulo oraz — nareszcie! — Salvador w stanie Bahia, pierwszą stolicę kraju.

Ale dziś nie o tym, ale o projekcie, którego autorką jest "polska żona w Rio", czyli Agata, ślubna połowa mojego kolegi zwanego pieszczotliwie Diogosławem. Młodzi małżonkowie wyjechali z Polski w czerwcu i wówczas Agata wpadła na pomysł otwarcia serwisu dla Polonusów mieszkających w Brazylii, bo zawsze łatwiej radzić sobie z problemami (których świeżo upieczonym imigrantom nie brakuje) w grupie niż w pojedynkę. Oraz dla wszystkich miłośników samby, capoeiry i tropikalnych upałów.

Obok strony internetowej działa też forum, na którym można podyskutować na wszelkie możliwe tematy związane z życiem w Brazylii oraz turystyką. Zatem zachęcam zainteresowanych do włączenia się do dyskusji. Koniec reklamy:)

A już wkrótce — mam taką szczerą nadzieję — postaram się uzupełnić mój blog o kilka interesujących, jak mi się zdaje, wpisów. Do jednego z nich mam już nawet taki tytuł: Moje wielkie brazylijskie wesele.